Szopy uciekły, piszcząc. Luna zaszczekała, gdy się zbliżył. Palce Marcusa grzebały w zatrzasku klatki, oblane potem. Czas dłużył się niemiłosiernie. W końcu zatrzask puścił, a Luna uwolniła się, merdając ogonem z szaleńczą ulgą. Marcus przytulił ją do siebie, czując jej drżące ciało na swojej klatce piersiowej.
W chacie rozległ się wściekły krzyk. Jeden z przestępców go zauważył. Krew Marcusa zamieniła się w lód. „Stój! – ryknął mężczyzna, rzucając się do przodu. Marcus zamarł na chwilę, skanując pomieszczenie. Dym zgęstniał, podłoga jęknęła, a szopy rzuciły się do ucieczki. Ich droga do drzwi była zablokowana.